W pierwszych zdaniach przewodnika otwockiego po sanatoriach „Wille w Otwocku i warunki pobytu tamże” z 1893 r. Edmunda Diehla czytamy: „Kiedy siedem lat temu przypominamy sobie stację Otwock i jej okolice, zdziwić się musimy obecnej zmianie, a niejeden z myśliwych, znający okolicę przed budową drogi żelaznej, zapewne przywodzi sobie na pamięć miejsce, gdzie dziś stoi willa na górce, na którym odbywały się obławy na wilków. W krótkim przeciągu czasu miejscowość zmieniła się do niepoznania; na pustkowiu stanęła osada, pełna życia w czasie lata, nie martwa również i zimą. Przeszło 30,000 rs. zapłacono za grunta, na których zaledwie zagajnik porasta, blisko 500,000 włożono w budowle, a ileż, aby ziemię rodzajną, a zagrodę przyjemną dla oka uczynić? Na miejscowości dawniej pustej przebywa latem około 2,000 mieszkańców, a kolej żelazna okolicznością zmuszona, specjalne do Otwocka wysyła pociągi”. 130 lat temu polowano tu na wilki, dziś polujemy na świdermajery, które jak piszą współczesne przewodniki, przechodzą do historii. Jako pierwszy obiekt do zachwytów nad jego architekturą wybierałyśmy budynek, którego mury, gdyby mogły mówić, opowiedziałyby wiele intrygujących opowieści, tych wesołych o pacjentach wyleczonych przez doktorów z chorób płucnych, ale też i tych opowieści upiornych z czasów wojny i po jej zakończeniu. Z miejsca, w którym zatrzymały się 3 podróżne, widać było tory kolejki i rampę kolejową, z której w czasie likwidacji otwockiego getta niemieccy bandyci wysyłali Żydów towarowymi pociągami do Treblinki. Jak widać kolej ta spełniała i taką rolę. Wróćmy do końca XIX w.
Diehl w swoim opracowaniu podaje ciekawą informację, dotyczącą zachęcania Warszawiaków do przyjazdu do Otwocka po zbawienny klimat i cudowny odpoczynek. W czasie sezonu letniego drukowano książeczki przejazdowe dla letników, zaopatrzone w 40 biletów, służących właścicielowi książeczki i jego rodzinie. Bilety z książeczek nie potrzebowały być stemplowane w kasie, bilety z nich były o 30% tańsze niż te kupione w tej samej ilości w kasie. Książeczki nabywać można było w kontroli ruchu przy ulicy Erywańskiej nr 2. Jednym słowem – dbano o finanse podróżnych chcących odwiedzić tę bogatą w zapach sosnowy okolicę.
Wracam do willi pod adresem Warszawska 5.
Sanatorium dr. Przygody
Dziś jeszcze imponujący budynek dawnego sanatorium od 1895 r. należał do felczera Józefa Przygody, a od 1907 r. został przejęty przez syna, lekarza Władysława, który zgodnie ze swoim kierunkiem studiów i wiedzą stworzył tu sanatorium dla chorych na płuca i krtań. Dr Władysław Przygoda, mając na miejscu aparat rentgenowski i aparat światłoleczniczy mógł przeprowadzać w nowoczesnych salach zabiegowych pionierskie leczenie. W 1912 r. zastosowywał po raz pierwszy w Otwocku odmę przy leczeniu chorych płuc. Sanatorium dr. Przygody działało nieprzerwanie do wybuchu II wojny światowej, z krótką przerwą w czasie I wojny światowej. Po jego śmierci placówką kierował dr Benedykt Glass.
Główny budynek sanatorium, przed którym stanęłyśmy, posiadał niegdyś 52 pokoje, tarasy do werandowania, które przy leczeniu chorób płuc miały w tych czasach najważniejsze znaczenie. Pokoje były nowocześnie wyposażone i bardzo wygodne. Sanatorium przeznaczone było tylko dla Żydów. Prowadzono tu kuchnię dietetyczną oraz rytualną kuchnię żydowską. W czasie wojny pawilony znalazły się na terenie getta i znajdowała się tu siedziba Judenratu. W skład Judenratów tworzonych w okupowanej Polsce (w Niemczech od 1933 r.) powoływano przede wszystkim przedwojennych liderów społeczności żydowskiej, np. osoby, które pełniły funkcje w gminach żydowskich, radnych miejskich, działaczy organizacji religijnych lub filantropijnych. Kryterium decydującym o powołaniu w skład Judenratu była znajomość języka niemieckiego. Jedną z podstawowych działalności Judenratu było administrowanie w gettach, rozdział żywności, sporządzanie na rozkaz okupanta list robotników do pracy i co najokrutniejsze, list do wywózki z getta do obozów zagłady. Pierwszym przewodniczącym Judenratu w Otwocku został Izaak Lesman następnie Szymon Gurewicz. Umiejscowiono tu też policję żydowską. Po wojnie w sanatorium utworzono szpital dla Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Dziś wokół budynku panuje cisza i nic nie wskazuje na to, że kiedyś był tu ruch i decydowano o losach ludzkich. Pozostały drewniane ściany i pięknie rzeźbione szczyty budynku.
Gdzie jest ta apteka?
Jedna z uczestniczek naszej wycieczki farmaceutka Jolanta skierowała nas do Willi Podole przy ul. Kościuszki nr 15. Byłyśmy rozczarowane, bo spodziewałyśmy się tu apteki. Niestety nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek tu była, oprócz krótkiej notatki na internetowej stronie. Budynek w stylu nadświdrzańskim powstał w 1895 r. dla Franciszka Podolskiego. Piękny narożnik willi nazwanej Podole kiedyś mieścił aptekę. Prowadzą do jej zamkniętych drzwi stylowe, gustowne schody. Przechodzącą parę mieszkańców Otwocka zapytałyśmy o aptekę. – Oj, od dawna jej tu nie ma – odpowiedzieli. Szkoda! Spodziewałyśmy się stylowego, starego wnętrza aptekarskiego z tajemniczym aptekarzem ucierającym w moździerzu pachnące piołunem zioła. Kiedyś wyrabiano tu kefir, sprzedawano wody mineralne, środki lecznicze z całego świata. I co ciekawe można było tu wynająć ekipę do dezynfekcji pomieszczeń paroformalinowym aparatem. Ogród przy Willi Podole założył planista Nagay. Willa jest zadbana i widać tu solidnego gospodarza, co wynagrodziło wycieczkowiczkom brak apteki.
Minęły 3 godziny naszej wycieczki, należała się nam kawa i zebranie wrażeń, sprawdzenie zdjęć, szukałyśmy kawiarni. Pojechałyśmy przed budynek kasyna, które dziś mieści liceum, zapytałyśmy o dobrą kawiarenkę z lodami. Miłe dziewczęta wskazały nam ścieżkę do Sosenki, uroczej kawiarenki, bo okazuje się, że byłyśmy tuż obok niej. Cdn.
Napisz komentarz
Komentarze