Przeanalizowałam pożary przedwojenne w Otwocku i mam wrażenie, że było ich znacznie więcej niż w innych miasteczkach. W ostatniej dekadzie tuż przed wojną wiele. O niektórych z nich opowiem i wybaczcie mi dzielni strażacy, że nie będzie to opowieść o waszej bohaterskiej pracy. Zaciekawił mnie powód i scenariusz każdej pożogi z czerwonym kurem jako głównym niszczycielem.
Pożary w pensjonatach przy ul. Żeromskiego i dwa lata wcześniej przy ul. Górnej
7 kwietnia 1933 Kurjer Warszawski donosił, że w willi A. Szwajcera był pożar. Willa ta stała przy ul. Żeromskiego w Otwocku. Pożar wybuchł z niewiadomych przyczyn. Ogień podsycany silnym wiatrem szybko objął cały drewniany budynek. Na miejsce pożaru przyjechała sprawnie straż ogniowa i pomimo jej wysiłków, budynek spłonął doszczętnie. Nie zdołano nic uratować. Na stałe w tym budynku mieszkała rodzina Kamienieckich i pozostali bez dachu nad głową i sprzętów potrzebnych do codziennego życia. Willa Szwajcera była pensjonatem. Co jakiś czas można było przeczytać reklamę w prasie o tym, że czeka tu dla gości 16 wykwintnych pokojów, bawialnia i jadalnia. Mamy też lakoniczny opis wcześniejszego pożaru. 30 czerwca 1931 r. wybuchł groźny pożar w willi Buksnera przy ul. Górnej 22. I tu też ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Pensjonat najwidoczniej nie był przystosowany do szybkiej ewakuacji gości, bo jedynym wyjściem, aby uratować życie, była ewakuacja przez okna. Tak o tym pisze Kurjer Warszawski: „W płonącym domu rozgrywały się przerażające sceny – wszystkie bowiem wyjścia, wobec gryzącego dymu i buchającego ognia były odcięte. Mieszkańcy wyskakiwali z okien, przyczem p. Frankensztatnówna doznała wstrząsu mózgu”. Willa spłonęła. Dwanaście rodzin pozostało bez dachu nad głową.
Gdzie się podziały brylanty Tannenbauma i Ulickiego?
Jeszcze mieszkańcy Otwocka nie zapomnieli o pożarze w willi Buksnera, gdy zaczął płonąć następny pensjonat. Pożar rozpoczął się w lipcu 1931 r. Tak o tym pisze dziennikarz, świadek pożaru: „W Otwocku spłonęła pewna willa prywatna wraz ze wszystkim, co się w niej znajdowało. Mieszkańcy willi ponieśli ogromne straty, zwłaszcza p. Ulicki i Tennenbaum, którzy posiadali przechowane w tejże willi znaczne kapitały, ulokowane w brylantach”. Ogień wybuchł, w czasie, gdy większość mieszkańców była we wnętrzu dom. Najpierw zaczęły płonąć schody. Mieszkańcy uciekali w popłochu, co spowodowało dezorganizację ewakuacji i połączone z tym tragiczne wypadki. Zeskakująca z wysokości lokatorka Chaja Frankenstein i jej dwie córki 25-letnia Michla i 24-letnia Estera odniosły przy skoku ciężkie urazy. Nadto strażacy wydobyli z płomieni 8 ciężko poparzonych dzieci. Panowie Ulicki i Tennenbaum usłyszeli krzyki i alarm, w popłochu uciekli ze swoich pokoi, nic nie zabierając. Brylanty pozostały wewnątrz płonącego budynku. Nie było możliwości do niego wejść ze względu na płomienie i gryzący dym. Gdy ugaszono pożar ludzie z okolicznych domów, gdy dowiedzieli się o tym, że w pogorzelisku są brylanty, rozpoczęli przegrzebywanie zgliszcz. W końcu wywiązała się awantura, wezwana policja postawiła posterunek na równe nogi. Nie dowiemy się niestety, jak się skończyła ta historia, bo twierdzono, że brylanty nie są odporne na wysokie temperatury i mogły nie wytrzymać żaru ognia. Ile w tym prawdy? Nie wiem.
5 tysięcy litrów nafty obok płonącego domu
W dzienniku ABC z 1937 czytamy o przerażającej sytuacji związanej z pożarem domu Judela Pamana znajdującego się obok dworca kolejowego. Płomienie z płonącego domu przerzuciły się na dach domu sąsiedniego. Obok domu Pamana znajdował się skład pana Nobla, gdzie w chwili pożaru znajdowało się 30 tys. litrów nafty i 5 tys. litrów benzyny w beczkach. W każdej chwili potężny wybuch mógłby zniszczyć śródmieście miasta. Zapadła szybka decyzja, aby na początku ewakuować magazyn Nobla. Gdy beczki z paliwem były w bezpiecznej odległości od ognia zaczęto lokalizować zarzewie ognia. W czasie akcji ratunkowej trzej strażacy: Bąk, Belka i Węgrzynowicz stali na dachu płonącego budynku, gdy na skutek przepalenia się więźby dachowej dach runął. Strażacy doznali ciężkich obrażeń. Niestety pożar zdołano opanować dopiero po kilku godzinach. Komisja zbadała przyczynę pożaru i tu okazało się, że zawiniły nieszczelne przewody kominowe. Jeden z przewodów kominowych po prostu pękł. Oszacowano straty na 20 tys. zł.
Pożar od petardy
Warszawski Dziennik Narodowy opisał pożar składu kosmetyków istniejący w 1936 roku na rogu ulic Kościelnej i Warszawskiej. Petarda zawierała widocznie materiały zapalające, bo w okamgnieniu zaczęło płonąc wszystko, co było wokół niej. Pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Ogień wkrótce przeniósł się na sąsiednie budynki, w których był zakład fryzjerski i sklep z obuwiem „Renoma”. Straż pożarna przeprowadziła szybką akcję, ale mimo starań ogień strawił wszystko, czyli i sklepy, i towar. Straty szacowano na około 20 tys. zł. Na miejsce pożaru przyjechała policja i oddziały rezerwy powiatowej. Śledczy ustalili, że to było złośliwe podpalenie. Komisarz Brzęczyk, który kierował akcją śledczą, zarządził aresztowania 8 osób wywodzących się z grupy narodowców. Szybko jednak ich zwolniono, bo mieli mocne alibi. Udowodnili, że w czasie przed i w trakcie pożaru byli na poświęceniu placówki Stronnictwa Narodowego w Otwocku. Śledczy podsumowali, że: cytuję „róg Warszawskiej i Kościelnej jest najbardziej ruchliwym miejscem w Otwocku, tędy bowiem prowadzi droga z dworca kolejki i kolei szerokotorowej do śródmieścia, podłożenie więc tutaj petardy w ciągu dnia jest niemożliwe”. Pozostawiam to oświadczenie policyjne bez komentarza. Bo mamy rok 1936 r. i będą się zdarzać niedługo pożary w ruchliwych miejscach miasta i będą na pewno skutkiem złośliwych podpaleń.
Ubezpieczenia od pożarów
Pożar pensjonatu „Savoy”, którego właścicielem był Mendel Liperman, rozpoczął się od II piętra. Najpierw zapaliła się ściana szczytowa i ogień przedostał się na dach. Pożar gasiła ochotnicza straż pożarna z Otwocka, nadjechały również drużyny z okolic. Mimo że okazało się, że są trudności z wodą, strażacy ugasili pożar uratowano dużą część budynku. Straty wynosiły i tak około 8 tys. zł. Pan Mendel Lipeman ubezpieczył na szczęście swój budynek na 124 tys.
Na tym zakończę opowieść o otwockich pożarach. I mam nadzieję, że czas ten przeszedł do historii i nigdy się już nie powtórzy.
Napisz komentarz
Komentarze