Jak doszło do tego, że szanowanego przedsiębiorcę pogrzebowego (miał też swoją firmę), który z wielką pasją i poświęceniem wykonywał ostatnią posługę przy zmarłych, postawiono przed sądem?
Trudno dziś dociec, bo to, że nie zgadzały się podsumowania wydatków, suma pieniędzy w kasie i wystawione rachunki to jakoś można było uzasadnić bałaganem w firmie, ale to nie wszystko, podejrzane też były np. akty zgonów. Czytając sprawozdania z toczącej się rozprawy odniosłam wrażenie, że w tej historii jest drugie dno i nie do końca to co ważne było jasno powiedziane w uzasadnieniu wyroku, który w finale tej sprawy został wydany.
Pinkiert zwany „królem nieboszczyków”, był posiadaczem luksusowego, jak twierdzą dziennikarze, pensjonatu w Śródborowie czyli w części Otwocka, lubił się bawić w warszawskich i okolicznych restauracjach, płacił za tę zabawę bardzo wysokie rachunki przekraczające np. 150 zł za dwie osoby, co w latach 30. XX w. było dość szokującą ceną za kolację. To zapewne budziło nie tylko zdumienie, ale też zazdrość. Komentowano, że Pinkiert dorabia się na ludzkim nieszczęściu, na śmierci ludzi, którzy pozostawili zrozpaczone rodziny skłonne płacić za pogrzeb każdą kwotę, byleby pogrzeb był zgodny z ich światopoglądem, religią i godny zmarłego.
Tymczasem „król nieboszczyków” kupował żonie drogie futra i biżuterię, zapraszał znajomych do wesołej zabawy z odrobiną szaleństwa i pijaństwa. Niektórzy świadkowie z tego wesołego życia Pinkierta rozgrzeszali go, twierdząc, że te jego zachowania są usprawiedliwione smutnym zawodem, który wykonuje, bo jak nikt inny wie co to znaczy śmierć i musi odreagować. Byli też tacy, którzy zastanawiali się skąd Pinkiert ma na to wszystko pieniądze. No i sprawdzono rachunki w firmie Ostatnia Posługa. Aresztowano Pinkierta i oskarżono o zdefraudowanie 40 tys., oraz o łamanie prawa. Razem z nim na ławie oskarżonych zasiadło kilku lekarzy, którzy wystawiali akty zgonu niezgodnie z etyką lekarską, bo okazało się, że dokument był wystawiany bez oględzin zmarłego, w ciemno, tylko na podstawie relacji Pinkierta.
Proces sądowy w sądzie okręgowym był bardzo atrakcyjny dla dziennikarzy i publiczności, bo zeznawało dużo świadków, z którymi Pinkiert nawiązywał dialog. Dialog często bardzo zabawny, a że był człowiekiem z wielkim tupetem, czasami niekulturalnym w stosunku do zeznających, to można powiedzieć, że publiczność bawiła się lepiej niż w kabarecie.
Pierwszy dzień procesu
Relacja z dziennika 5-ta rano: „W pierwszym dniu procesu „króla nieboszczyków” Pinkierta po odczytaniu aktu oskarżenia następują wyjaśnienia oskarżonych:
Przewodniczący: Czy oskarżony Pinkiert przyznaje się do winy? (Tu przewodniczący wymienia długą konkluzję aktu oskarżenia).
Pinkiert: Częściowo! Pracowałem w Ostatniej Posłudze od 1915 r. Pracowałem w dzień i w nocy. w niedziele i święta. Bez odpoczynku. Chowam wisielców, topielców, samobójców, spalonych i uduszonych... Chowałem komunistów w nocy, by uniknąć demonstracji...
Przewodniczący przerywa Pinkiertowi: Niech oskarżony porzuci te poezje i odpowie czy przyznaje się do sfałszowania dokumentów zgodnie z aktem oskarżenia?
Pinkiert: Muszę zobaczyć te rachunki, bo niektóre są zupełnie w porządku.”
W końcu wychodzi na to, że Pinkiert nie zapoznał się jeszcze z aktami sprawy. Na pytanie sędziego, czy oskarżony brał łapówki za uwolnienie zmarłego od sekcji, odpowiada, że nie przyznaje się. Co do świadectw śmierci, owszem, stwierdza, że tylko w dwóch przypadkach podpisał je sam. To wywołuje chichot publiczności na sali sadowej.
Po zeznaniach Pinkierta składa wyjaśnienia dr Kustiu. Również i on nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że w wielu wypadkach nie badał zmarłych. Opierał się na orzeczeniach felczera Ostatniej Posługi. Miał zaufanie do instytucji i ani mu przez myśl nie przeszło, że może być inaczej, niż otrzymuje relacje od felczera. W czasie zeznań dr Kustina następuje charakterystyczna wymiana zdań między nim, a przewodniczącym. Dr Kustin pochodzi z Kresów.
Przewodniczący pyta go w pewnym momencie: — Czy dawno pan mieszka w Warszawie?
Osk.: 12 lat.
Przew.: A gdzie pan ukończył Uniwersytet?.
Osk.: — W Warszawie.
Przew.: A mimo to oskarżony robi wrażenie miejscami, jakby nie rozumiał, co się do niego mówi po polsku.
Osk.: Ja jestem silnie zdenerwowany.
Przew.: To trzeba było zażyć bromu na uspokojenie. Przecież pan jest lekarzem.”
I tu znów śmiech na widowni.
Kolejny dzień procesu
„Na krótko przed godziną 10-tą wprowadzono na salę oskarżonego. Nie znać na nim
przygnębienia i pobytu w więzieniu. Wygląda dobrze. „Król nieboszczyków" chodzi energicznym krokiem z głową podniesioną do góry. Zajmuje miejsce na ławie oskarżonych i wita się ze swymi obrońcami. Jest ich 4-ch: adw. .Wielikowski, Gelenter, Lent i Malberg. Pozostałych oskarżonych, trzech lekarzy, bronią adw. Brokman, Janowicz i Klementynowski. Po krótkim dzwonku wchodzi na salę Sąd w składzie: sędzia Witkowski (przewodniczący), Kowalski (referent) i Subolewski oraz prok. Dąbrowski.
Z personaliów Pinkierta wynika, że ma on 44 lata i ukończył 4-klasową szkołę rosyjską.
Na wniosek obrońców Pinkierta, sąd zgodził się na powołanie w charakterze świadków sen. Trockenheima, prezesa Mazura, oraz rabinów Kahanego i Szapirę. Świadkowie, ci, których dopuszczenia sąd przed rozprawą odmówił, mają wypowiedzieć opinię o Pinkiercie i o jego zasługach.”
I tu okazuje się, że rabini domagali się wzięcia udziału w procesie, bo uważali, że Pinkiert ma duże zasługi dla środowiska żydowskiego. Powoli w czasie procesu zaczyna się odsłaniać istota problemu, ale o tym w drugiej części.
Tymczasem Pinkiert skarży się, że jest głodny, bo w więzieniu nie podają koszernych posiłków. CDN
Napisz komentarz
Komentarze