W momencie, gdy zamachowcy podbiegli do bryczki i zaczęli strzelać, dziecko wystraszyło się i chciało przeskoczyć na kolana matki. W tym momencie dosięgnęła chłopca przypadkowa kula. Został ranny w głowę. Woźnica, który też był ranny i wypadł z bryczki, zdołał się pozbierać, dogonił bryczkę i dowiózł chłopca z matką i siostrą do willi Markgrafskich, wezwano lekarza, ale mimo starań chłopiec po kilku godzinach zmarł. Podobne zdarzenia z przypadkowymi ofiarami, były powodem, że nie wszyscy przywódcy bojówki PPS byli zwolennikami zamachów. Sam Józef Piłsudski wypowiadał się na ten temat ostrożnie. Jednak determinacja Polaków była duża, na każdym spotkaniu partii krzyczano „śmierć katom”, a plakaty o tej treści wieszano na murach miast i miasteczek.
Jeszcze o samym Andreju Markgrafskim
Gen. Andrej Markgrafski był znaną osobistością w Polsce. Na podstawie doświadczenia, nabytego podczas wieloletniej służby żandarmskiej napisał dzieło o polityce rządu rosyjskiego w Królestwie Polskim, przeniknięte duchem rusyfikacji. Mówiono o nim, że był człowiekiem żelaznego systemu i w imię tego systemu, choć nie okrutnik, stał się zwolennikiem surowych represji, a zwłaszcza stosowania wyroków śmierci dla postrachu. Wtajemniczeni opowiadali, że M. wywierał ogromny wpływ na słabszego od siebie i mało decyzyjnego generał-gubernatora warszawskiego Gieorgija Skałona. M. przypisywano wiele wyroków śmierci podpisanych i wykonanych. Analiza informacji z gazet z tego czasu dała mi obraz czasów, w których zamachy na carskich urzędników i żandarmów, oraz ich popleczników były częste, stały się jakby powszednie i nawet tak wydawałoby się spektakularna śmierć Markgrafskiego, nie była opisana zbyt szczegółowo w prasie codziennej. Skwitowano to zdarzenie lakonicznymi notatkami. Dopiero po wojnie opisano szczegółowo zamach na generała. Może dlatego wiele zdarzeń związanych z tym zamachem 2 sierpnia 1906 r. pozostanie niejasnych, tajemniczych. Może każdego też dziwić, że mimo dość sprawnej akcji Rosjan wszyscy zamachowcy uszli cało z obławy. Akcja sprawna tylko dość spóźniona. Dlaczego?
Trudna obserwacja willi generała
Markgrafskiego w Otwocku znali wszyscy i nie chodzi tu tylko o stałych mieszkańców, ale też o pacjentów przebywających na kuracjach. Wszyscy ciekawi byli jego willi i rodziny, ale jak opisuje świadek wydarzeń, mało kto zapędzał się w te rejony Otwocka: „Willa była jedną z najładniejszych. Otaczał ją olbrzymi ogród-las, w którym zawsze panował idealny, niczym nigdy niezakłócony spokój i cisza. Rozłożyste i bardzo gęste drzewa zapraszały jakby przechodniów, by wejść i odpocząć chwilę. Willa miała wygląd pałacyku, niezbyt wprawdzie dużego, ale za to bardzo zgrabnego i przytulnego. Powszechne zainteresowanie budził jednak estetyczny wygląd willi. Kuracjusze, którzy spacerowali w południowej okolicy Otwocka, mogli nawet nieraz zauważyć, że mieszkańcy miasta wolą raczej unikać willi”. Dom budził strach. Wiedziano, że jest strzeżony przez ukrytych strażników. Zdarzało się, że przechodzień, który się zatrzymał przy ogrodzeniu lub bramie, był legitymowany, strażnicy wyrastali nagle jak spod ziemi. Obserwacja domu była trudna, wejście niemożliwe.
Organizacja otwockich konspiratorów i przygotowania do zamachu
Postanowiono, że zamachu dokonają bojowcy spoza Otwocka. Jan Krzesławski pomysłodawca zamachu był z Otwocka, został odsunięty od bezpośredniego udziału. Miał opinię radykała i był inwigilowany przez Rosjan. W tym czasie w ogóle były częste rewizje w domach otwockich. Zachodziła możliwość, że Markgrafskiego przeniosą całkowicie do Warszawy i będą go lepiej pilnować. Należało się spieszyć. Zorganizowanie zamachu powierzono Tomaszowi Arciszewskiemu. Organizację samej grupy bojowej PPS w Otwocku opisuje W. Kaliski w książce „Zamach Arciszewskiego na szefa żandarmów”: Adres Wydziału Bojowego zmieniał się codziennie, zaś adresy „podbiur" co trzy dni. By uniknąć wszelkich podejrzeń, podbiura prawie nigdy nie mieściły się w prywatnych mieszkaniach rewolucjonistów, które mogły być obserwowane przez policję. Wybierano właśnie sklepy, biura, fabryki i inne przedsiębiorstwa, w których członkowie organizacji byli zatrudnieni. Przedstawiciele podbiur otrzymywali każdorazowy adres biura Wydziału Bojowego w ostatniej chwili. Wysłannik Wydziału oczekiwał ich zwykle, gdy szli z rana do pracy, i wręczał im adres wraz z umówionym znakiem, według którego można było poznać, czy zgłaszający się faktycznie został skierowany do podbiura przez partię i czy nie jest on czasami po prostu szpiclem.
Czytaj także: Zamach w Otwocku w 1906 roku
Pewnego dnia Arciszewski wysiadł z pociągu na stacji w Otwocku, wyglądał jak kuracjusz przybyły na wywczasy, nikt go tu nie znał. Mógł podejść do willi Markgrafskiego, zatrzymać się i poczekać co będzie. Natychmiast wyskoczyło stado psów, a za nimi żandarmi. Jasne już było, że zamach w samej willi jest niemożliwy. Sprawdzono możliwość zamachu na stacji i po drodze między stacją a domem. Potrzebowano kogoś z miejscowych i został nim mieszkaniec o pseudonimie Paweł. Paweł znalazł znakomite miejsce do obserwacji: placyk przy restauracji Buczyka. Początkowo bezpieczne były też spotkania w bibliotece.
Zamach
Zamachowców umieszczono w lasku obok placyku i restauracji Buczyka. Do powozu podbiegło kilku. Aby oszczędzić rodzinę generała, trzeba było strzelać do niego z bliska.
Zrobiło się zamieszanie. Żandarmi, ochrona generała biegnąca obok bryczki spóźniła się. Strzelali na oślep, bo skryci w lasku zamachowcy obstawa szpicy, byli niewidoczni. W pewnym momencie uważano nawet, że zamach się nie udał, bo powóz odjechał szybko w stronę domu Markgrafskich. Dopiero po kilku minutach żandarmi zauważyli na drodze martwego generała Andreja Markgrafskiego.
Epilog
Mimo bardzo energicznych poszukiwań i niezliczonych rewizji i aresztowań nikogo z zamachowców nie aresztowano. Śledztwo, prowadzone przeciw kilkunastu Bogu ducha winnych obywateli otwockich, musiano po pewnym czasie umorzyć z powodu braku jakichkolwiek dowodów ich winy.
Napisz komentarz
Komentarze