Dość szybko zaczęły się tu rozwijać usługi dla przyjezdnych. Początkowo były to letnie kwatery, ale z biegiem czasu jak pisze dziennikarz w „Kurjerze Warszawskim”, zaczęto myśleć o całorocznym pobycie pensjonariuszy, ale też i osiedlających się w mieście i okolicach mieszkańców dużego miasta:
„W Otwocku np. i Świdrze prawie wszystkie wille, a nawet domki chłopskie, urządzone w ten sposób, że można w nich mieszkać zimą i latem, wynajęto na zimowe półrocze. Willi takich i dworków, dotychczas bardzo niewiele. Przezorniejsi gospodarze przystąpili tedy do tynkowania ścian w willach i domkach oraz do zaopatrywania ich w podwójne okna i przedsienie, co doskonale się opłaca, ze względu na całoroczne procentowanie w ten sposób zaopatrzonych budynków. Sfera ludzi zamieszkujących na zimę w Otwocku i Świdrze, przeważnie należy do klasy urzędniczej, dla której ceny lokali a głównie niemożność dostania ich z mniejszą liczbą pokojów czyni stałe zamieszkanie w Warszawie uciążliwym. Gdyby koleje zechciały regularniej kierować ruchem pociągów, bez chronicznych opóźnień i gdyby pociągi normalne zatrzymywano na przystankach, wkrótce okolice Warszawy zamieniłyby się wzorem okolic Paryża i innych wielkich miast w Europie w osady zaludnione mieszkańcami, których zajęcia nie zmuszają do stałego pobytu w mieście. Nawiasem wspomnimy, iż na podanie, wystosowane do zarządu kolei skarbowych, dotychczas, pomimo upływu kilku miesięcy, nie odpowiedziano; podanie dotyczyło dogodniejszego rozkładu pociągów miejscowych i zatrzymywania się na przystankach”. Czyli początkowo problem tkwił w komunikacji między Warszawą i okolicami wokół niej. Szybko jednak zauważono, że klimat otwocki znakomicie oddziałuje na szereg chorób płucnych i nerwowych, co z kolei mobilizowało do budowania tu sanatoriów i szpitali i poprawy komunikacji.
Gruźlica
Warszawa w 1937 r., jak pisze dziennikarz „ABC”, posiadała 11 tys. chorych na gruźlicę. Jedenaście tysięcy ludzi rozprzestrzeniało tę groźną chorobę po zakładach pracy, w komunikacji i w domach Gruźlica nie była wyłącznie chorobą miast. Na terenie Nowogródczyzny i w województwach centralnych istniały wsie, w których było od 80 do 90% mieszkańców chorych na gruźlicę. Nieomal w każdej rodzinie był ktoś chory na tę śmiertelną chorobę. W Warszawie istniało Centralne Biuro Walki z gruźlicą, kontrolowało działalność wszelkich instytucji, poradni i ośrodków przeciwgruźliczych na terenie stolicy, ale to była kropla w morzu potrzeb. Nie było szczepionki przeciw tej chorobie, jeśli chodzi o dorosłych, pozostawała w fazie eksperymentów. Inaczej przedstawiała się sprawa leczenia dzieci. We Francji wynaleziono preparat, stosowany z dużym powodzeniem, ale warunkiem było oddzielenie dziecka od środowiska, w którym żyło, na co najmniej kilka miesięcy. Separacja od zarażonych gruźlicą dorosłych. W Polsce było to trudne, gdyż nie było jeszcze wówczas ustawy o rejestrowaniu chorych, co utrudniało dotarcie do zagrożonych chorobą dzieci. Jednocześnie lekarze apelowali o wzmacnianie organizmu jako dobrej drogi do wyleczenia/złagodzenia choroby. Taka sytuacja sprzyjała pomysłom budowy ośrodków leczących choroby płucne. Badania naukowe wskazywały, że gruźlicę należy leczyć raczej w warunkach zbliżonych do normalnych, w jakich chory żyje. Chodzi tu głównie o niezbyt radykalną zmianę klimatu. Jeśli więc chory mieszka w miasteczku podkarpackim – można go wywieźć do sanatorium w góry; jeśli jednak mieszka w Warszawie, gdzie powietrze na ogół jest bardzo ostre, przesycone gazami spalinowymi powinien zamieszkać w najbliżej okolicy, czyli w Otwocku, Świdrze itd. Rozpoczęła się agitacja do budowania tak zwanych sanatoriów ludowych w każdym województwie. Co było nie do zrealizowania, bo na przykład na Polesiu i Wołyniu było tylko jedno sanatorium i posiadało tylko 60 łóżek. Wileńszczyzna, Nowogródczyzna nie miały ich zupełnie. Jeśli jednak gdzieś powstawały ośrodki sanatoryjne to drogie, luksusowe i w związku z tym tylko dla ludzi bogatych. Koszt jednego łóżka w tych ośrodkach wynosił 20 tys. zł.
Ośrodek sanatoryjny w Otwocku powstawał prężnie. Rozbudowywano więc miasto, co wyłaniało też inne problemy.
Śmieci
Budowanie budowaniem, ale szybko okazało się, że problemem są ...śmieci. Jak pisze dziennikarz w „ABC” w maju 1937 r.: „Dotkliwą bolączką letnisk podwarszawskich, jest sposób wywożenia śmieci. Pragnąc zaoszczędzić sobie czasu i pracy, woźnice wyrzucają śmieci na najbliższe tereny wolne, niejednokrotnie pozostawiając je wprost na drogach publicznych i zaśmiecając w ten sposób nieliczne arterie, służące do spacerów miejscowej ludności. Ma to miejsce zarówno pod Wawrem, jak i Świdrem i Śródborowem. Pod wpływem panującego ciepła, śmiecie rozkładają się, zatruwając powietrze. Konieczne jest roztoczenie nadzoru ze strony miejscowych służb”. Proponowano wysokie mandaty za nieskładanie śmieci w wyznaczonych miejscach z dala od siedzib ludzkich.
Pożary
Drugą bolączką rozwoju np. Otwocka, ale też i innych letnisk, w których królowało drewniane budownictwo, były pożary. Tu przytoczę historię jednego z wydarzeń, które mogło się skończyć wielką tragedią, a jednocześnie daje powód do analizy sprawności działania służb i zorganizowania komunikacji. W „Kurjerze Warszawskim” z 7 lutego 1937 r. czytamy: „Pożar w Otwocku. Wczoraj po południu w zakładzie żydowskim Towarzystwa Opieki nad Niedorozwiniętymi Dziećmi w Otwocku (przy ul. Szpitalnej 13), w jednym z parterowych budynków drewnianych, w którym zainstalowanych było 50. dzieci – powstał z niewyjaśnionych przyczyn pożar. Personel zakładu rzucił się na ratunek i zdążył wynieść pościel i usunąć dziatwę do innych budynków. Straty mimo to będą znaczne, ponieważ straż ogniowa zaalarmowana była późno i budynku nie udało się uratować. Zwłoka w akcji ratunkowej straży wywołana była zmianą numeru aparatu telefonicznego straży. Z zakładu alarmowano bezskutecznie pod stary numer 5022, gdy tymczasem trzeba było dzwonić pod nr. 5555, o czym nie wszyscy mieszkańcy Otwocka wiedzą. Również dojazd przez niektóre uliczki Otwocka jest uniemożliwiony z powodu rozkopów. To wpłynęło na zwłokę w akcji ratunkowej”.
Budowanie ośrodków dla chorych płucnych
Pierwszy z inicjatywą budowy sanatorium miasta Warszawy w Otwocku wystąpił doktor B. Jakimiak i na skutek jego wniosku Magistrat Warszawy nabył 12 maja 1922 r. w Otwocku 86 ha zalesionego terenu na sumę 27 tys. marek polskich. CDN
Cztaj także:
Napisz komentarz
Komentarze